Konar drzewa przygniótł dwumiesięczne niemowlę. Jagódka przeżyłaby, gdyby siedziała z tyłu
Mama Jagódki (2 miesiące) miała do przejechania tylko dwa kilometry. Tyle dzieliło ją i córeczkę od bezpiecznego domu. Niestety, nie dotarły tam… Potężna burza rzuciła konar na auto, którym jechały. Jagódka zginęła. – Przeżyłaby, gdyby fotelik zamiast z przodu, był przypięty na tylnym siedzeniu – mówi starszy kapitan Jarosław Zamelczyk, kierujący akcją ratunkową.
To było tragiczne niedzielne popołudnie na małej gminnej drodze w Głuponiach. Malwina N. (26 l.) wracała do domu ze swoją córeczką srebrnym BMW. Do celu nie miała już daleko. Zabrakło kilku minut, żeby bezpiecznie wysiadła przed domem i zabrała malutką córeczkę z auta. Nad wioską rozpętało się jednak piekło. Wichura przyszła nagle. Ciemne chmury zakryły niebo, a wiatr łamał przydrożne topole jak zapałki. Nagle jedno z drzew runęło wprost na samochód z mamą i niemowlakiem. Konar przebił szybę i zmiażdżył malutką Jagódkę
Na miejsce tragedii popędzili strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Kuślinie i zawodowcy z Nowego Tomyśla. – Kuślin był na miejscu pierwszy, ale ponieważ na drodze leżały powalone drzewa, musieli wysiąść z wozu i iść do poszkodowanych polem – opowiada st. kapitan Zamelczyk, który dowodził całą akcją.
Strażacy z Nowego Tomyśla, którzy przyjechali z drugiej strony, też nie mieli łatwo. – Szalał wiatr, w powietrzu wirowały gałęzie – mówi Zamleczyk. Ale strażacy z narażeniem własnego życia pognali do auta przygniecionego drzewem. – Wyciągaliśmy dziewczynkę i od razu próbowaliśmy ją ratować – wspomina dowódca. W głowie strażacy mieli tylko jedno: uratować maleństwo! Niestety, nie udało się…
Strażacy przestrzegają kierowców, żeby w trudnych warunkach pogodowych po prostu zrezygnować z jazdy autem. A dzieci najlepiej wozić z tyłu…